wtorek, 25 marca 2014

Spowiedź matki

Ostatnio skupiłam się na czytaniu blogów. Mam kilka swoich ulubionych, czasami trafiam gdzieś przez przypadek.
Czytam, bo jestem ciekawa o czym piszą matki, bo jestem nowa na scenie blogowej, bo chcę podpatrzeć, może się czegoś nauczyć...

Niestety te moje blogowe wędrówki napawają mnie w większości jakimś przekonaniem, że jestem nic nie wartą blogerką. Dlaczego? Matki dzieci niepełnosprawnych okupujące sejm, afera rajstopkowa, konsultacje logopedyczne, wydarzenia na Ukrainie. To tylko niektóre z ważnych i mniej ważnych tematów poruszanych na blogach. I super. Dotykają mnie te zagadnienia, bo jestem pedagogiem specjalnym , logopedą, człowiekiem. Czasami czytam posty z otwartymi z wrażenia ustami. Sama lepiej bym tego nie ujęła. Czasami nie zgadzam się z autorką, czasami skomentuję post, zdarza się też, że nie mam zdania. Jednak u mnie na blogu na próżno szukać tak ambitnych tematów. Szczerze? Ja wiem, że gdzieś tam jest świat, że się dzieje, niejednokrotnie pochylę się nad tematem, porozmawiam z T. albo jakąś koleżanką, i tyle. Świat "dzieje się" za kurtyną. W moim teatrze rolę pierwszoplanową gra Teusz i to na niego skierowane są wszystkie reflektory. Dla mnie i tak newsem dnia jest, że Teo dobiera się do parapetu i musiałam wszystko z niego pościągać. Moje dziecko stanowi dla mnie centrum wszechświata i na nim jest skupiona niemalże cała moja uwaga. Dlaczego zatem nieporuszanie  przez mnie tematów poza "Teuszowym światem" sprawia, że czuję jakbym niewiele miała do zaoferowania?Tylko pierdu pierdu o swoim bobasie.

I nawet w internecie zaczynam czuć się obco i łapię jakieś kompleksy.
Tylko prawda jest taka, że na razie nie mam ochoty pisać o niczym więcej niż Teo. Po prostu. Być może kiedy Młody zacznie nabywać większą autonomię, chodzić, biegać, odseparowywać się ode mnie- również moje pole widzenia się poszerzy. Być może...

Do pisania bloga namawiała mnie koleżanka, która stwierdziła, że zawsze mogę go potraktować jako swoisty pamiętnik, który będzie się miło czytało za kilka lat, gdy strony w pamięci już trochę pożółkną. Koncepcja ta ujęła mnie za serce i jestem jej póki co wierna.

Skąd więc we mnie takie poczucie "bycia gorszą"? Chyba łączy się to z coraz częściej słyszanym pytaniem :" Kiedy wracasz do pracy?". Moja odpowiedź, że nie wracam, zazwyczaj maluje na ludzkich twarzach zdziwienie, pod którym kryje się współczucie. Bo jak to: zostajesz w domu? Z dzieckiem? A co z karierą? I tak z Młodym od rana do wieczora? Ciągle to samo?
I nie ma co tłumaczyć, że to lubię, że mi się podoba, że jestem szczęśliwa, i tak każdy wie swoje.
Dopiero aspekt materialny ( Teo musiałby iść do prywatnego żłobka bądź musielibyśmy zatrudnić nianię plus doliczając moje dojazdy do pracy- to z mojej nauczycielskiej pensji nie wiele by zostało) jest w miarę do przyjęcia.

Jestem już trochę zmęczona ciągłym tłumaczeniem się...chyba najbardziej przed samą sobą. Mam wiele do powiedzenia, ale może to poczekać. Nieuniknionym jest- decydując się na dziecko i na pozostanie z nim w domu- stanie w miejscu w aspekcie zawodowym. Wyłącznie w aspekcie zawodowym. Bo ja gnam i nabieram coraz większej prędkości w rozwoju swoich rodzicielskich umiejętności, w nabywaniu cierpliwości, w wyrabianiu w sobie umiejętności wsłuchiwania się w potrzeby mojego dziecka, w ćwiczeniu asertywności i w byciu konsekwentnym.

Nie wiem kiedy bycie mamą stało się niewystarczające, by móc dumnie mówić o tym kim się jest. Jeszcze zdążę się w życiu napracować, zrobić 5 kursów, które wzbogacą moje CV, zdobędę może nawet nowy zawód, podejmę się kolejnych studiów podyplomowych... Jeszcze zdążę...
Teraz jestem MAMĄ.
Pełnoetatową.
 I jestem z tego dumna.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz