poniedziałek, 3 marca 2014

Weekend w telegrafie

Ciasto, a nawet dwa, rozpalony kominek, gorąca herbata, pogaduchy w kuchni przy okrągłym stole...Dom.

Jednak, aby tego wszystkiego doświadczyć, trzeba przebyć 4 godzinną podróż. A z zakatarzonym i raczej średnio szczęśliwym z tego powodu dzieckiem to nie lada wyzwanie! Przyznać muszę, że taka podróż wymaga ode mnie niezłej gimnastyki i kreatywności. Na szczęście Teo jest na etapie, gdy do śmiechu wystarcza mu, bym uderzała się gumowym młotkiem w czoło. On roześmiany, ja nieco obolała, ale boski śmiech pierworodnego niweluje nieco ból;)

Wspominałam, że przez część drogi prowadził Teo? Szło mu świetnie! :)


Teo za kierownicą


Dziadkowie rozpieszczają, kochają, wygłupiają się i wariują na całego z, na razie jedynym, wnukiem.
Miło się na to patrzy. Uwielbienie jest obustronne. Zasada jest jedna, i to określona jeszcze przed przyjściem na świat Teusza, nie wolno podważać autorytetu rodziców. Moi rodzice zazwyczaj się do niej stosują. Zazwyczaj.
Taka sytuacja: wieczór,T. siedzi w pokoju na dole, przegląda coś w internecie. W salonie ja, dziadkowie, moja sis i jej chłopak. Proszę, by już nie rozbudzać Młodego. Chwilę później Teo szybuje jako samolot na dziadkowych rękach. Ubaw ma jeden i drugi. Chwilę później babcia wyhaczyła, że do łez Teusza rozbawia dźwięk "piiiiiiiiiiiiiiiiiiii", więc powtarza go po stokroć. Teo pęka ze śmiechu, wszyscy pękają ze śmiechu ( muszę przyznać, że i ja znalazłam się w tym zacnym gronie- ale cóż tak na mnie działa śmiech mojego dziecka).
Pora snu. Yhyyyyyyyyyyy. Nigdy w życiu! Teusz tak pobudzony, że ja już nie daje rady. Ster przejmuje T. Po dwóch godzinach Młody padł.
T. udał się do kuchni, by przy dwóch kawałkach swego ulubioneo ciasta( pieczonego przez teściową specjalnie dla niego) daje reprymendę mojej mamie. Że zabawy fajne, ale w ciągu dnia, nie na wieczór. Babcia zwala winę na dziadka i woła go do kuchni, aby wspólnie ponieść konsekwencje niesubordynacji.
Następnego dnia rano, skruszona babcia wchodzi do pokoju, zabiera Młodego, żeby rodzice mogli się wyspać;)

Czas w domu płynie zawsze za szybko. Tyle się dzieje, że za nim człowiek zdąży się obejrzeć, już siedzi w samochodzie  i macha na pożegnanie. 

Coś nam jednak udało się z tego weekendu uszczknąć. T., ja, tata, sis i jej chłopak pojechaliśmy do AqauParku. Mama ( ku swojemu niebowzięciu) została sama z Teuszem. Przez chwilę tata uczył mnie i sis pływać kraulem ( i oddychać po wodą) a potem oddaliśmy się przyjemnościom. Bąbelki, rwąca rzeka i oczywiście wyścigi na zjeżdzalni. Było super-odsteresowująco!:)
Na marginesie: T. mówi " Jakaś słona ta woda." Ja: " Bo ta woda pobierana jest z morza." T.:" To nie wiem czy będziemy mogli przyjść tu z Teuszem...". Ja:"??????". ( Na basenie woda jest chlorowana, w wakacje Młody będzie kąpał się w morzu /bądź baseniku wypełnionym morską wodą/). Mężczyźni....;)

Naturalnie odwiedziliśmy też Neptuna. Był spokojny i cichy ( może to wiosenne niemalże słońce go znużyło?).


T&T


Chciałabym móc spakować trochę jodu do słoika i przywieźć ze sobą. I pisaku zabrać tak z furgonetkę i wysypać sobie na balkonie. I szum morza zabrać ze sobą. Z tego wszystkiego szum lubię najbardziej...

Teusz zadowony z wyprawy nad morze, dobrze mu się oddychało. Niestety budka z goframi była zamknięta. Rozczarownie moje i T. przemilczę. Sama myśl o tym sprawia ból...

Weekend należy zaliczyć do bardzo udanych. Teo szczęśliwy, bo w centrum uwagi. Dziadkowie i Chrzesna (moja sis) też. Ja i T. również, bo trochę odpoczeliśmy.

Serce tylko mocniej bije, gdy w tv ogląda się wydarzenia na Ukrainie. Niepokój ogromny mną targa. I już teraz rozumiem. Już wiem. Bycie matką zmienia perspektywę. Bo serce bije za dwóch. Bo odpowiedzialność sprowadzenia małego człowieka na świat ( świat zagrożony wojną) przygniata klatkę piersiową i trudno złapać oddech. Więc odsuwam te myśli... Zamykam zaszkolne oczy i widzę....


To co w sercu gra





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz